sobota, 11 kwietnia 2009

Jeszcze trochę o pechu...

Nie ma to jak zwrócić się do zagranicznego koordynatora Erasmusa, z którym dopiero co nawiązujesz kontakt, "Dead Mr Xxx" Zamiast "Dear Mr Xxx". To jest to.

I wszystkiego najlepszego jeszcze. Wielkanoc jest. Cieszcie się. Radujcie się. Mnożcie się. Tyjcie się. Adorujcie się. I Joszuę. Alabala.

niedziela, 5 kwietnia 2009

O pechu będzie

... bo pechowy jestem.

Pamiętam, że blog ten startował 2 kwietnia. Trzy dni temu skończył 4. lata. Z czego ostatnie miesiące co najmniej mało urodzajne były...
Dlatego zdecydowałem zakończyć pewien etap mojego życia. Etap, który ewidentnie jest do suchej nitki przesączony pechem, niefortuną, 0.01% szansą na śmierć w Wesnocie, studiami, zawodami miłosnymi i sportowymi, no i moim lenistwem.
Składam Wam...
Notkę.
Która powstawała przeszło 3 (słownie: czy) lata.

Na zamówienie czy własnowolnie .../?/!/. (skreśl niepotrzebne, czytelniku)


... i w imię Boże, Alexie, w Twą postać wymierzam tą oto notkę.

W chwili, kiedy czytacie te słowa, a ja je w swoim czasie pisałem, rozmawiałem również z kolegą z mojej klasy, Piotrem vel Alexandrem aka Popisem. Przypomniał mi podczas tejże rozmowy o moim blogu :). Mało tego- domagał się kolejnego klawiaturowego, łamijęzykowego tekstu autorstwa spod dłoni moich.
A więc, ze słowami własnymi na klawiaturę przelewanymi i z fińskim metalem Teräsbetoni w głośnikach, wyruszam w poszukiwanie weny.

***


Pierwiej napiszę o pogodzie, bo od tego łatwo się zaczyna, a jest jednocześnie łatwa do skomentowania- jest absolutnie beznadziejnie. Już lepiej by było jakby był upał, albo jakby lało. Przynajmniej wiedziałbym co o tym myśleć.

***


Dobra, małe sprostowanie- zaczęło lać. i to leje jak głupie. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad sensem dzisiejszych Dni Radomska :).

***


No właśnie, już ponownie nadeszły Dni Radomska do naszego miasta. Jeszcze dokładnie nie wiem czego się spodziewać, poza dwoma rzeczami:
1. Koncertem Lady Pank.
2. Spotkania z moim nauczycielem angielskiego z Anglii, Andym, i z resztą ekipy z angielskiego.

Ponieważ za tydzień wyjeżdża, zdecydowaliśmy się pożegnać go w jakikolwiek sposób- byle zapamiętał ;).

***


Do tej pory pisałem na dobrą sprawę o niczym konkretnym. I szczerze mówiąc, jak tak sobie przeglądam swoje dotychczasowe notki, to one również nie mają jakiegoś z góry zdefiniowanego celu. Jest to o tyle dziwne, gdyż zwykle jednak kończą się jakimś wnioskiem. Co gorsza- logicznym wnioskiem. I o zgrozo- logika jest zachowana, mimo, iż przechodzę od błahostek do nierzadko poważniejszych kwestii z naszym wymiarem egzystencji związanych. Zwykle w pewnym momencie, ni z tego, ni z owego, na wysokości +/- tych właśnie słów, pojawia się jakaś myśl, którą jak głupi muszę rzecz jasna spisać. Chyba na razie jednak się na to nie zapowiada.

***


Dzień drugi pisania notki.

***



Nie spodziewałem się, że będę wracał jeszcze do tej notki po tym, jak ją wczoraj przerwałem. A przerwałem dlatego, że przez dłuższy okres czasu lałem wodę. Byłem totalnie niewyspany, zmęczony, a przed sobą miałem wizję koncertu Lady Pank wraz z metalowym towarzystwem. I rzeczywiście.
Wróciłem cały obolały. Wciąż mnie wszystko boli. W dodatku z częstotliwością minuty ziewam na pełnym kącie rozwarcia mojej szczęki.

***


Ale było warto to wszystko poznosić, oj było. Lady Pank grało naprawdę świetnie. Na całe szczęście, to jeden z tych „koncertowych” zespołów tj. potrafią zabawić się z publiką. A to przedłużali jakieś piosenki tylko instrumentalnie, abyśmy mogli sobie pośpiewać, albo po prostu „nie słyszeli nas”... naprawdę, niezapomniane wrażenia.
Nim jednak nastąpił koncert, spotkaliśmy się z Andym. Na Dni wpadł już mając za sobą dwa piwka z pobliskiego Belfastu, na Dniach domęczył jeszcze pięć. Pozwolę sobie nadmienić, że poprzedniego dnia, jak się z nim szlajaliśmy po knajpkach i parkach, miał na koncie pięć. I dzisiaj znowu poszedł na Dni. Gość jest po prostu nie do zdarcia. Według niego, im więcej piw się wypije, tym lepiej pokonuje się bariery językowe. Poznał w ten sposób na moich oczach już całą masę dziewczyn. Wystarczyło, że wpadł „przypadkiem” na jakąś i już zaczynał gatkę. Jedną z lepszych akcji wczoraj było, jak podszedł do stoiska reklamującej się szkoły językowej Bestway i zaczął głośno myśleć o tym, że jak będzie tu chodził to czy doprowadzi swój angielski do perfekcji możliwie najlepszą drogą.
Oprócz tego poodprowadzałem wczoraj sporo ludzi, zaś do domu wracałem z jakieś pięć razy. W końcu, koło pierwszej, po smacznym szaszłyku jaki sobie zafundowałem przed ostatecznym powrotem, wróciłem i padłem na łóżku.

***


Dzień trzeci...

***


I czwarty...

***


Dzień piąty pisania tej notki.
Zawziąłem się. Jak osioł na marchewkę.

***


21.06.2006
Taka data zapisu widnieje pod tą notką. Jestem sobą przerażony. Brrr.
Nie ma chyba straszniejszej rzeczy niż takie jak powyższe nagromadzenie „
***
”. Ot, wiosenne porządki.

***


Dzisiaj jest 6.05.2008. Poprzedni wpis jest z dnia 16.03.2008. Dzisiaj jest drugi dzień matur, wtedy też pewnie był czegoś drugi dzień. Taki gremialistyczny zapęd.
Ale strasznie mi się nie chce poddać publikacji tej notki. Sprawia mi niesamowitą wręcz przyjemność zaglądanie do niej co jakiś czas mimo, że jest na pulpicie i czeka na swoje pięć minut. Nie dzisiaj jednak.

***


Nie wierzę po prostu... Ale cóż, tradycji musi być zadość. Data 5. 04.2009, kiedy znowu zajrzałem do tego pliku... Znowu na wiosnę. To jest kurwa niemożliwe.

Za popełnienie tej notki przepraszam. Niech jej blogosfera lekką będzie.
Amen

sobota, 28 lutego 2009

Relax

W końcu się nieźle czuję, bo przez ostatnich parę dni to za dobrze nie wyglądało.

Sesja poszła gładko, żadnej poprawki, zapisałem się na przedmioty, które chciałem.

Teraz siedzę sobie z papieroskiem relaksacyjnym i drinkiem relaksacyjnym, słucham relaksacyjnej składanki domowej roboty. Otacza mnie relaksacyjna cisza - obie flatmejtki wyjechały do domu.

Zimować w przyszłym roku będę w Turcji - udało m isię zakwalifikować na program Erasmus. W międzyczasie mam w planach wyjazd zagranice, aby trochę zarobić an siebie.

Wszystko poukładane. Wszystko przygotowane. Wszystko perfekcyjne. Wszystko... dobrze.

Nie spieszę się. Nie naciskam na siebie. Ani na nikogo. Oddalam się od wszystkiego, co może mnie dotyczyć.

Z nikim się nie widuję. Do nikogo nie wychodzę, z nikim nie wychodzę. Na uczelnię czasem zajrzę, a czasem nie. Semestr poświęcony społeczeństwu - socjologia, studia nad kulturą, demografia, kultura wizualna. Fajny temat. Tylko jakoś tego nie czuję. Nie chcę.

Zapalam jedną lampkę. Wkrótce i ja będę od niej czerwony. A może od nich?
Chyba od nich.
Może od nich.
Jednak od nich.
Od nich.

To mi wychodzi. Ćpuństwo takie w sumie.

Relax.
Jeno w tym jestem jeszcze dobry.

środa, 28 stycznia 2009

(S)ystem (E)liminacji (S)tudentów (J)est (A)ktywny

Z wczorajszej (prowadzonej do późnych godzin dzisiejszych) rozmowy z flatmejt o historii.

ONA: Ale przerąbane będą mieli ci goście za na przykład 300 albo 400 lat. Wiesz, uczyć się będą nie tylko o tym, co my już się uczymy, ale jeszcze o nas.
JA: No. Będą musieli się uczyć o dynastii Krogulców, która przejęła najpierw władzę nad Polską. A potem nad światem, ale...
ONA: Gupi.

No i jak ja mam się uczyć, jak mnie dewartościują z dnia na dzień?

A to, jak wyglądają studia i sesja to już chyba każdy wie. Wiedz i ty :).

sobota, 13 grudnia 2008

Święta

Flatmejtek nie ma w domu, więc szaleję, jak dawno nie szalałem. Odpoczywam sobie.
Jakkolwiek mieszkanie z dwoma pięknymi paniami ma swoje zalety, takowo czasem dobrze facetowi robi odpoczynek od płci pięknej. Taki czas dla siebie. Robi się to, co się lubi: gotuje, śpi, ogląda filmy edukacyjne, śpi, czyta, śpi. W międzyczasie kąpiel z gazetką w dłoni. A na kolację parówki na zimno. Z chlebem z masłem. I kawa. I keczup.

Niecodziennie zdarzają się codzienne dni.

***


Od jakiegoś czasu nosiłem się z uporządkowaniem tego miejsca. Trochę się tu pozmieniało. A wszystko dzięki sprytnemu Bloggerowi. Gdybym miał to wszystko pisać w htmlu... chyba bym to zrobił. Na całe szczęście, trochę javy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

P.S. Jestem zauroczony. I poszukuję pracy. I sesję organizuję. W ogóle sesja idzie. Z wrażenia, lepiej już pójdę się ogolić.

cmok cmok

czwartek, 11 grudnia 2008

Zakapturzony uczony

Zasadniczo nie jestem osobą, która lubi wdawać się w uczone dysputy z mężami stanu, kultury i nauki. Nigdy nie byłem również zwolennikiem rozwiązań siłowych wszelkich sporów. Jestem osobą mało konfliktową.
Dlatego nie wiem co odpowiem dwóm zgolonych uczonym, kiedy stanę wobec dylematu o naturę mej egzystencji, kiedy ci uczeni zadadzą mi pytanie: Widzew czy ŁKS?

Pomóżcie.

Coby wspomóc nie tylko mnie, ale także wielu innych szacownych, mało konfliktowych obywateli, dobrze by było stworzyć encyklopedię trudnych dylematów natury egzystencjonalnej. I udzielić możliwie skutecznej odpowiedzi. Liczę na was :).

środa, 10 grudnia 2008

Krogul Prisonbreak

Zaczęło się polowanie na moje życie. Jako z Matrixie, maszyny powstały przeciw swym panom. I mnie.

***


Najlepiej zacząć od wczoraj. Wczoraj jest zawsze cudownym terminem, no, może poza "od poniedziałku". Ale w tym wypadku zaczęło się wczoraj.
Pamiętam, że wychodziłem z wykładu geografii politycznej i ekonomicznej. Był to fascynujący czas. Nie pamiętam tylko dlaczego, bo obudziłem się dość gwałtownie pod koniec zajęć. Brać zdecydowała się opuścić budynek nietypową drogą: skrótem. Skrót polegał na wyjściu bramą prosto na ulicę, zamiast wić się oficjalnym korytarzem buk wie ile. Wystarczyło tylko minąć taką podnoszącą się automatycznie zaporę dla samochodów i jest się na zewnątrz.
Tyle, że ta zapora, ta rogata maszyna, zapolowała na mnie. Podniosła się równiez gwałtownie co niespodziewanie w momencie, gdy wymijałem ją będąc skierowany bokiem do kierunku marszu, a brodą do samego wynalazku. Widocznie coś się akurat wtedy jej nie spodobało, że mnie, idącego jako ostatniego, musiała rytualnie zdzielić po brodzie prawym sierpowym oddolnym. Tylko dzięki wrodzonemu refleksowi udało mi się przeżyć i iść dalej.
Następne były łyżwy. Te już dzisiaj. Miało ich jeszcze długo nie być, ale... flatmejt się zgodziła.

ONA: Pojeździłabym sobie na łyżwach (raz w manu była i myśli, że świeci)
JA: Tak sobie myślę... Flatmejt, masz zamiar się uczyć?
ONA: Nie... nie!
(po chwili)
ONA: Czekaj chwilę, sprawdzę łyżwy.

Pierwszy raz miałem na nogach łyżwy, pierwszy raz tak boli mnie ręka i tyłek jednocześnie od upadania przodem i tyłem, na wznak, na linię i interlinię, wreszcie na bok i punkt. Było kilka niebezpiecznych dla mojego życia okoliczności losowych, jak chociażby inne łyżwy na nogach innych łyżwiarzy. Naturalnie pozostawiłem po sobie na lodowisku gustownego orzełka. Ponownie, tylko dzięki wrodzonemu refleksowi udało mi się przeżyć i iść dalej.

Wracam z łyżew z flatmejt. Jedziemy dziewiątką, bo nas pod dom ma wysadzić, ale najpierw zatoczy piękne kółeczko, a po drodze mijamy właściwie nasze mieszkanie o jedną przecznicę.

(tram stanął na przystanku)
JA: Matejki. Wysiadamy może?
ONA: Okej.

Wstaliśmy. Podeszliśmy do otwartych drzwi. Ja, jako cham i prostak, wysiadam pierwszy, coby później pomóc flatmejt wysiąść. A bynajmniej spróbowałem wysiadać, bo ostatecznie musiałem wyskoczyć. Albo skok, albo zmiażdżenie przez zamykajce się drzwi. Tylko dzięki wrodzonemu refleksowi udało mi się przeżyć i iść dalej.

I ja tak sobie myślę, że ja się doskonale obejdę bez tej całej technologii. Żadnych skrótów- po prostu pójdę tam, gdzie trzeba i jak długo trzeba. Żadnych łyżew- buk dał mi stopy, nie łyżwy. Żadnych tramwajów- zdrowiej jest się przejść. Z chodzeniem sam ze sobą mam duże doświadczenie i czas je wykorzystać. O ile chcę dożyć następnego dnia rzecz jasna.

A teraz w końcu idę na zasłużony sen. Pobudki o 7.15 to jest to, co małe krogule lubią najbardziej. Mrau.