poniedziałek, 28 stycznia 2008

"Małż" na nowo

Coś mnie dzisiaj wzięło i postanowiłem poprawić "Małża". Zasadniczo poprzednia wersja była jedynie zlepkkiem luźnych pomysłów. Tu już coś, co bardziej przypomina opowiadanie. Enjoy!

***


Małżonek poznał małżonkę tak, jak małżonkowie poznają małżonki. Dużo przypadkiem, dużo szybko, dużo chemicznie i już blisko do kobierca. Minimum rodziców, minimum kosztów, minimum zaangażowania, minimum siebie, minimum słów. Tylko w miłości dawali z siebie wszystko. Małżeństwo było na minimalnym poziomie. Zwykła formalność, bo przecież i tak się ogromnie kochają.
Po paru miesiącach jednak, w łóżku małżonków pojawił się tylko Małż.
I to małżonkowi wybitnie nie odpowiadało.
-Co Małż robi w moim łóżku?
-W naszym kochanie. To nasze łóżko. Więc pomyślałam sobie, że co będziemy się z nim nie dzielić tym co mamy, zresztą zmarznie jeszcze, zamrozi się albo przeziębi nawet...
-Chyba nie będzie tu spać?
-Oj kochany...
-Nie zgadzam się!
-Bulbul...
-Ależ to nie jest żaden problem, Małżu!
-Bul?
-To jest problem. Nie będę spać z... z... z tym czymś nijakim...
Małż przemieściłby się pewnie do drzwi, ale małżonka zagrodziła mu nawet takie myśli.
-On tylko tak mówi, Małż...- powiedziała, cmokając Małża w skorupkę. Małż poczuł się skrępowany takim obrotem sprawy i można śmiało założyć, że gdyby otworzył skorupkę, dałoby się dostrzec nie Małża, ale Sos Tabasco.
Potem w sumie stało się to codzienną rutyną. A nawet cogodzinną. W najgorszych wypadkach, co minutę Małż, leżąc jedynie nieruchomo na łóżku, pochłaniał całą niepodzielną uwagę małżonki.

Tak było już od prawie dwóch lat.
A tak było dzisiaj
-Maaaałż!!!
-Co?- odpowiedział małżonek
-Bulbul- odpowiedział Małż
-O, tutaj jesteś!- entuzjastycznie zauważyła Małża małżonka.
-On zawsze tu jest- zauważył bez entuzjazmu małżonek.
-Czemu się przede mną ukrywałeś małżu-chamżu jeden... tęskniłam!
-On zawsze tu jest- małżonek łatwo nie rezygnował ze swojego odkrycia.
-Bulbul- z żalem odpowiedział Małż.
-Nigdy więcej mi tego nie rób małżu-głupałżu!
-On tu po prostu jest...
-Bul- przysiągł Małż.
Małżonek zrezygnował. Jak każdy mężczyzna, nie był odporny na długotrwały stres. I nie mógł przyznać się do porażki. I w ogóle to nie czuł się już męsko. Chętnie rzuciłby to małżonkowstwo w cholerę. Albo siebie.
Z dwojga złego, małżonkę kochał bardziej.
A on? Coś wymyśli. Znosił to tyle czasu, to poznosi jeszcze trochę. Kiedyś odejdzie. Albo zdechnie. I będzie drugiej świeżości i będzie mu śmierdziało w gęby.
I jak pomyślał, tak żył. I żył tak kolejne dwa tygodnie, aż do dnia swoich narodzin.

Dzień narodzin jest inny od dnia urodzin. W dniu urodzin stajesz się samodzielnym bytem fizycznym. W dniu narodzin, jesteś samodzielnym bytem psychicznym. Dlatego czasem w różnych odstępach czasowych (niekoniecznie w tej kolejności) umierają osobno dusza i ciało.
Pamiętał, że tego dnia oświadczył się po raz pierwszy. Oddał bezwarunkowo swoje uczucia. Miał własne, zindywidualizowane uczucia miłości, a do tego wizję przyszłości, w której był on, jego żona, jego dzieci, jego dom, jego samochód, jego pies, sąsiedzi, grill, doktorat itd. Wszystko to, co miało być jego. Ale do tego potrzebował kogoś innego. I ten ktoś nie chciał go już więcej znać.
Co roku się oświadczał. Jeżeli nie komuś, to przed samym sobą, że komuś się za rok oświadczy. Nikomu się nie oświadczał od czterech lat, bo zostanie bigamistą nie leżało w jego interesie.
Dzisiaj jednak pomyślał, że chciałby przyjąć od kogoś oświadczyny. A właściwie oświadczenie. „Kocham cię” w zupełności wystarczy. Może być wypowiedziane podczas mycia zębów, podczas przeżuwania, w momencie kichnięcia. Była w końcu wiosna. Może dlatego kichała? Nie o tym chciał myśleć... z wiosną wiązał duże nadzieje, ale do diabła! Może być wypowiedziane podczas mycia zębów, przeżuwania, kichnięcia, smarknięcia czy kaszlnięcia. Może być nawet wycedzone. Może nawet nie paść, może być zapisane, sfotografowane, ubłocone, polane tłuszczem, zabarwione w praniu. Oświadczenie dzisiaj musi być. Ponieważ jednak cały dzień małżonka była w sypialni z Małżem, małżonek spisał własne oświadczenie:
„Tak będzie lepiej. Dla mnie. Dla was. Kiedy zobaczyłem jak go wtedy całujesz... powinienem był się domyślić.”

Jak się okazało, uciekł w dniu swoich narodzin do kogoś, kto mógł mu pomóc uporządkować jego życie. Obiecał sobie, że wytrwa, że wystarczy jej wybaczyć i już wszystko będzie dobrze, a ten psychiatra tylko pomoże mu wybaczyć i wszystko będzie jak dawniej bo ona go na nowo pokocha bo będzie nowym, lepszym człowiekiem- takim jakim był. Chciał powrotu do starego, lepszego siebie. Do tego, za którego wyszła. Do bycia tą lepszą połówką bycia małżonkiem.
Wszystko nawet szło dobrze do momentu, kiedy wylewał w hipnozie wszelkie swoje podświadome lęki.
-Ten to ma język! Pewnie ją tak prześwidrował jak prześwidrowali Kanał La Manche!
-To właściwie jest noga...
-Noga?! Nogą?!
Załamał się! Doszczętnie! Złamanie otwarcie zranione, z przemieszczeniem wszystkich myśli o 180 stopni. Po raz pierwszy od wielu miesięcy, napisał cokolwiek. Do małżonki.
„Wszystko rozumiałem... ale żeby nogą, parszywa fetyszystko?! Jak mogłaś mi to zrobić nogą! Od stopy przez łydkę po udo!
I pięty jeszcze! Miarka się przebrała! Zbiornik wylał! Koniec!

Twój małżonek, ścierwo!”
Po czym złożył (właściwie to zgniótł) wylewny świstek w kieszeń, założył kurtkę i wybiegł z domu swej dotychczasowej kuracji i pobiegł po taksówkę.

W drodze do domu był nabuzowany przez te parę naście minut jak wszystkie kobiety świata zjednoczone w przeżywaniu swego nienajlepszego dnia w miesiącu. Bo tak! Wejdzie do kuchni i wygarnie jej! Dlaczego do kuchni? Bo tak! Zaciągnie ją do kuchni i wygarnie jej, że ją kocha i że Małż ma zniknąć z ich życia! Dlaczego? Bo tak!
Na nieszczęście własne, spotkał tylko Małża. Gotował rosół.
-Bul?
-To twoja wina! Tej twojej nogi! Tej twojej gibkości! Że masz dłuższą i sprawniejszą nogę to myślisz, że możesz sobie ludźmi pomiatać? Ludźmi z krwi i kości? Nawet krwi i kości nie masz! Tylko skorupkę! Nie będzie cię w nią już całować! Mnie będzie całować! Mnie będzie kochać! Ja jestem jej połówką!
-Bulbul! Bulbul!
-Twoja?!
-Bul!
-Po moim trupie!

I rzucił się na niego. Szarpali się, szamotali się, bili się, tarzali się. Raz jeden drugiego, jeden gryzł, drugi z półobrotu nogą uderzył. Małżonek wziął się w garść. I wziął Małża w garść, i rzucił nim w okno.
Nie byłoby w tym pewnie nic ciekawego, gdyby nie to, że najwyraźniej Małż tunelował. Okno zachowało swoją dotychczasowo strukturę, nie zakłóconą kolokwialną dziurą.
Zadzwonił do małżonki. Tylko u niej mógł znaleźć zrozumienie. Cóż, to musiało poczekać, bo jedynie pani Automatyczna mogła go w tej chwili zrozumieć. Ale ona w zupełności zaspokajała jego potrzeby.
„Ja tak nie mogę... zabiłem go. To był wypadek, prawda? Zresztą ugryzł mnie! I wyleciał przez okno. Spadł z szóstego piętra, rozumiesz? Koniec! Ale, ty mnie rozumiesz, prawda? Zawsze mówiłeś, że mnie rozumiesz. I to w pełni... Już go nie będzie... ani jego nogi, ani jej szczęścia, ani mojego nieszczęścia. Pójdę w jego ślady...”

-Małż! Małżonek! Małż! Małżonek!
Tak właśnie krzyczała, gdy biegła do swojego ukochanego małżonka, rozpłaszczonego w krwi na zielonej, letniej trawie. Czułość- tylko tego od tylu lat chciał. Szkoda, że kobiety w ostatniej kolejności poświęcają uwagę swoim Małżom.

1 komentarz:

  1. Przeczytałem "Małża" z wielką ciekawością. Bardzo przypominasz mi stylem opowiadania Mrożka. Osobiście lubię groteskę dlatego zapadł mi w pamięci "Małż". Nie nudzisz a wciągasz, nie zalewasz a intrygujesz itd. Starczy tego bo się jeszcze rozpłyniesz!
    Stary ja chcę więcej!!!

    OdpowiedzUsuń