piątek, 10 sierpnia 2007

Szuflada różnorodności

Mam u siebie w moim żółtym jeszcze pokoju takie biurko robocze, miejsce pracy i śmietnik zarazem. W tym biurku jest kilka użytecznych miejsc. Szafka z dwoma półkami została podbita przez książki do szkoły, dwie półki pod blatem zajmują zapomniane z podstawówki, gimnazjum i liceum makulaturalne rupiecie, półka szufladkowa na klawiaturę którą zdominowała nieużywana od chyba roku klawiatura i cztery szuflady. W jednej płyty, w innej rzeczy plastyczne, a w jeszcze innej miejsce na wrzucanie niepotrzebnych na lata rzeczy. Jest też taka jedna szuflada, którą chyba najbardziej lubię. Po lewej stronie, pod blatem, pod półką z noworzuconymi papierzyskami od marketingu, druga z czterech szuflad licząc od góry do dołu szuflad. Dość przypadkiem ów schowek stał się moją Szufladą Różnorodności. Miejscem, w którym odżywają wspomnienia, które widzę jak na dłoni, równie wyraźnie jak przedmiot który się w danym momencie na tej dłoni znajduje. Ot, jakbyś podpiął kabel i zacząłby płynąć prąd, potok, rzeka pamięci- nieprzerwany, silny, nieokiełznany, na który nie masz kompletnie wpływu, bo właśnie Cię ominął. Czas chce płynąć dalej, ale zatrzymał się wbrew swojej naturze. I ta rzeka również taka stara się wydaje.
Na początku wakacji wertowałem swoją Szufladę Różnorodności. I co znalazłem? Cud! Wehikuł czasu! Dowody na istnienie czasu, który minął. Były mocno miętowe tic taci sprzed z datą produkcji 2003 i ważne do grudnia obecnego roku- wchłonąłem zawartość od razu. Pamiętam jak lubiłem je sporadycznie kupić i łyknąć sobie dla zabawy opakowanie...
Znalazły się też agrafki jakie kupiłem kiedyś z myślą, która mi widać dzisiaj nie przyświeca, bo nie pamiętam dlaczego je kupowałem. Jest ich nadal dwanaście.
Albo osełka do kosy. Chyba chciałem sobie w tamtym czasie zafundować coś w rodzaju siekierki na różne harcerskie wyjazdy. Nawiasem mówiąc, do dzisiaj niczego takiego nie mam w stanie posiadania.
Albo bateria do Nokii 3310. Tylko to chyba zostało po mojej pierwszej komórce. Mogę być z siebie dumny, bo jestem chyba jedną z niewielu osób którym udało się rozbić ponoć niezniszczalną „cegłę”. I to nie młotkiem albo czymś takim, co to to nie. Razu pewnego tak odmawiała mi posłuszeństwa, nieustannie odrzucając mi kartę SIM, że aż nią miotłem o ścianę jak to miałem zazwyczaj w zwyczaju. Tyle, że tym razem poszedł wyświetlacz. Ale bateria przetrwała, chociaż obecnie już pewnie po chyba trzech latach można zapomnieć o jej używaniu. To tak jakby 80-latka zawrócić z emerytury kiedy już od kilku lat przyzwyczaił się do niej i czekał na zakończenie życia wśród rodziny i przyjaciół.
Jest też mój CD-ROM, który odszedł w niepamięć po zamontowaniu wpierw zwykłej nagrywarki CD-RW, a dosłownie chyba dwa tygodnie później- DVD.
O proszę- nawet korsarze zapomniane z któregoś z sylwestrów. Zawsze na sylwkach lubiłem dać popis moich zdolności doboru materiałów wybuchowych. Amatorsko, fakt, ale jednak na wysokim poziomie. Zawsze ta stówa musiała na nowy rok iść... i szła w dobrym kierunku- do góry, przed siebie, wysadzając dawne dni, a prowadząc do zupełnie nowych, nieznanych mi, jak przestworza nade mną.
Nie wytrzymam! Ściągi z chemii, które kupiłem specjalnie aby z nich korzystać! Przez całe dwa lata chciałem do nich zajrzeć, ale zaginęły pod koniec gimnazjum... do diabła z tym! Łaski bez! Basta i finito, Karmelito! jakoś sam sobie dałem radę!
Trzy śrubokręty do rozkręcania obudowy kurzącego się pudła z komputerem. Jednym z nich zjechałem śrubę od dysku twardego co przez całe chyba dwa lata było moim przekleństwem- że nie mogłem pójść sobie do kogoś z dyskiem i wspomóc swoje zasoby multimedialne tym, czym już inni dysponują. Ale za to przykręcały ową nagrywarkę DVD, za co jestem im chyba dozgonnie wdzięczny. Moje dzielne krzyżaczki.
Nawet i poprzednie okulary tu wciąż jeszcze trwają... też swoje mają. Nie wiem które były kiedy i jakie mają właściwości. Je akurat zostawiłem za sobą, ale miło było powrócić do tych chwil, kiedy rodzicom bebechy się przewracały kiedy wydawali te 300 PLN na nowe szkiełka... słodka zemsta.
Piłeczka kauczukowa za 5 złotych jaka mi wypadła zamiast pluszaka.... cholerne solińskie automaty...
Dwa flety proste jeszcze z podstawówki, kiedy to pożyczyłem je aby sprostać wymaganiom systemu edukacji, a także wymogom chorej ambicji rodziców aby do wszystkiego czego się tknę przywiązywać tak niewyobrażalnie zniechęcającą wagę, że aż odechciewało się ćwiczyć. Tak było też i z fletem poprzecznym, który chociaż opanowałem nawet nieźle, to po roku z ulgą zrezygnowałem z nauki- głównie z powodu utraty zaangażowania pogłębianego coraz nowymi wymogami. Kiepskich miałem rodziców jako nauczycieli, mimo, że (o ironio!) oboje byli początkowo nauczycielami- ojciec wf’u, a matka języka polskiego.
Zupełnie bezużyteczny tusz do drukarki HP, oznakowany jako tri-color nr 28. Bezużyteczny, bo na obecnym laptopie zniszczyłem stosowną drukarkę HP deskjet 3420. Najpierw się ogólnie przyblokował toner, potem poszła tasiemka do jego przesuwania i skończyła się użyteczna historia przydatności drukareczki. Teraz trwa jej kurząca się epopeja... chyba najnudniejsza epopeja dziejów.

***



Czy Ty także masz takie miejsce? Pomyśl, zastanów się...

***



Nie lubię tego. Tej... weny. Jedna jedyna rzecz jaką robię przymusowo. Zawsze, wszystko co robię, robię z własnej woli, bo chcę. Nawet jeżeli muszę coś zrobić, nawet zdać do następnej klasy, jeżeli nie pojawi się chęć, trudno jest mówić o wykonaniu jakiejś czynności. Zaznaczam jednak- to nie jest zdrowe podejście. Powoli uczę się, że są rzeczy które trzeba zrobić. Im szybciej się tego nauczę tym lepiej chyba na tym wyjdę.
Na razie na trening poszła matura. „Zbrodnia i kara” jest w toku, w kolejce „Chłopi” i nadrobienie „Lalki”, mimo rozpoczętych „Konfliktów w pracy” oraz Biblii, a także gromadzących się zeszytów japońskiego i „Charakterów”. W planach było „Moje pierwsze samobójstwo” Pilcha oraz „Jak to powiedzieć” wraz z „Jak prowadzić trudne rozmowy” oraz „Pamięcią autobiograficzną”... plany mogę mnożyć bez końca!
Tak wiele planów, tak mało czasu... No bo to już tylko ile? Dziewięć miesięcy? Po raz pierwszy chyba rzeczywiście się boję o moją pewną określoną przyszłość. To zupełnie inny strach od tego jaki do tej pory odczuwałem. Ten jest... skumulowany. Jest skumulowany wraz z ostatnimi 18-stoma latami mojego życia. Teraz wkraczam w zupełnie nowy obcy świat. Mam już znajomych, którzy się pożenili, powychodziły za mąż. Są też w moim życiu pierwsi pracujący jak i bezrobotni. Sam również myślę nad pracą teraz, jak i w przyszłości. Albo studenci. Jest też Magda, która nie daje mi spokoju każdego dnia, bo każdego dnia wracam do niej, do nas myślami. Pierwsza miłość jest najgorsza... ale i najwspanialsza. Pochłania człowieka, sprawia, że płonie. I jest mi z tym niewyobrażalnie wręcz wspaniale kiedy wiem, że jest na świecie prawdziwie szczęśliwa dzięki mnie kobieta, którą kocham (mimo, że, jak na złość, co chwila o to pyta :P), której oddałem swoje serce.

***



I to wszystko, świadomość czasu który przeminął i czasu, który nadejdzie, przytłacza mnie. Osobiście nazwałem to kryzysem wieku młodego, bo tak samo jak podczas kryzysu wieku średniego, podsumowałem to, co zdążyłem osiągnąć, to, gdzie byłem, to, kogo i co poznałem. To jak jestem postrzegany w domu, w szkole, w harcerstwie, w MDK’u czy gdziekolwiek indziej przez kogokolwiek innego. Ot takie podsumowanie minionego czasu.

***



Jak na złość nie chce mi się pisać o wakacjach. Przezabawne, doprawdy.

***



Zauważyłem, że nigdy nie czekam z wrzuceniem jakiejś notki. Ale to nigdy przenigdy w życiu. Tworzę na bieżąco. Lubię to.
Ot luźna dygresja.

***



Oj trzeba iść się wyspać...

Pozdrawiam
krogulczas

P.S. Kocham Cię, Madziu!
P.S. Dawno mnie tu nie było, więc nie odpowiadam za poziom notki :P. Zapewne nisko pójdzie, ale może udało mi się tym przełamać pewne półtoramiesięczne lody...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz